9.20.2011

Żyję, mam się dobrze i trochę nie umiem się dogadać. Wybadałam już sklepy, systematycznie zwiedzam campus i okolice oraz porządnie się rozpakowałam. Tak więc raczej przeżyję (chociaż znowu za długo siedzę).

9.15.2011

Mam wrażenie, że tak teraz wyglądam, jeśli chodzi o zęby.

9.14.2011

Rozdania

1.

Link do notki - [klik]

2.

Link do notki - [klik]

9.13.2011

Przedwyjazdowo i znowu bez muzyki


Jako że siedzę przy komputerze codziennie, a życie zaczyna nabierać tempa, wypadałoby coś napisać (oczywiście widać, że ciągle nie mam weny na opis Turcji; zdarza się).

Tak więc przygotowuję się. Jak zwykle wszędzie wpycham swoje organizatorskie zapędy, poza tym szykuję się do pakowania i jestem męczona przez rodzinę (ratunku, trzeba było wybrać tę Australię). Nagle okazuje się, że zna mnie w niej więcej osób niż rodzice i brat i wszyscy zapewniają, że koniecznie będę musiała się z nimi kontaktować i o-boże-jak-to-nie-widzieć-cię-trzy-miesiące-co-za-tragedia (jeszcze rozumiem tych najbliższych, ale resztę zazwyczaj spotykałam nie częściej niż co kwartał). Plus straszenie tym nieszczęsnym Skype'em i spędem rodzinnym na święta (jeszcze nigdy nie stresowałam się tym we wrześniu, co za paranoja, mam już odruch wymiotny na myśl o tym). Wszystko to sprawia, że bardzo chciałabym już być tam, chociaż włącza mi się trochę sentymentalizmu i smutku co do opuszczania swojego pokoju.

Z drugiej strony za to czeka zawalenie sobie transportu z lotniska (:P), harmonogram welcome week, utrzymywanie się samodzielnie, wybieranie przedmiotów, poznawanie ludzi, blokada językowa (albo mieszanie słów angielskich i francuskich), 15 stopni i deszcz, dwie walizki i trochę strachu, ale większość ekscytacji. Bo przecież w końcu będzie kiedyś i za tydzień będę już pisać STAMTĄD. I to bez aparatu!!!

A jakieś takie ostateczne było w tym wszystkim sprzedanie książek i ostatnie wyjście ze szkoły. Czas się odciąć w końcu od tego i zacząć żyć od nowa.
Nie wierzę sama sobie, że ciągle jeszcze się przejmuję, mam nadzieję, że niedługo już nie będzie czasu na to i zapomnę, albo przynajmniej zepchnę w głębokie rejony pamięci.

Męczy człowieka ostatnio ten tatuaż, trzeba przeczekać, chociaż ja nie jestem, z drugiej strony, osobą skrupulatnie planującą. Tymczasem nastała era kosmetykomanii, co jest oczywistą przeszkodą.

9.05.2011

bezmuzycznie

Po wszelkich przestronnych, pełnych przestrzeni do oddychania meczetach na widok kapiącej złotem i oblepionej posągami Jasnej Góry ogarnia mnie obrzydzenie.

Dziwny dzień. Miał być pierwszym z serii cyklu opowieści, a stał się ohydnym praniem brudów, trapiących mnie już od ponad roku i ciągle nierozwiązanych. Nadal męczy mnie, o co tak właściwie chodziło, i nadal wracają do mnie tamte emocje, jednak póki co najważniejsza jest odpowiedź na fundamentalne pytanie - czy popełniam jakiś błąd w kontaktach z ludźmi? Jeśli tak, jaki to błąd? Zawsze zdawało mi się, że jestem mało konfliktowa, tymczasem przed wyjazdem trzeba zrewidować te poglądy, żeby nie popełniać znowu tych samych pomyłek.
I owszem, absolutnie niczego nie wyjaśnia kolejna taka rozmowa, jednak kiedyś w końcu chcę ją doprowadzić do końca i zacząć żyć nowymi sprawami.

Przykre to trochę.

Teraz zauważyłam, że czcionka nagłówkowa ma francuskie znaki. Uczciłam to chwilą ciszy, jako że francuskiego już koniec... [*] A może nie uda mi się go całkiem zapomnieć? Wypadałoby coś z tym zrobić na miejscu, póki co przeraża mnie, jak wielu rzeczy nie wiem w angielskim. Ale za to w końcu będę mieć fajne i interesujące przedmioty, tyle lat na to czekałam.

Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują na ostateczny i nieodwołalny koniec mojego metalowego nazębnego wroga! Nawet śni mi się już zdejmowanie tego, a prawdopodobnie już w przyszłym tygodniu będzie po wszystkim. W KOŃCU.