2.26.2009

I can be as cruel as you, fighting lies with lies

My tyu gadu-gadu, a na Open'erze Małpy będą!

Now that you have my attention, what are you gonna do?

Cóż za adekwatna piosenka właśnie mi się włączyła.
Powinnam być rozżalona, wściekła na siebie, pełna poczucia winy, pokorna i przepraszająca. Ale nie jestem. Nie wiem, co o tym myśleć.

Dziś nie dowiedziałam się, gdzie są drzwi, dlatego wychodziłam ze szkoły prawie pół godziny. Stypa dla Pauliny została jednak odprawiona, także jest prawie rozgrzeszona, jeśli chodzi o przeniesienie się do nowej szkoły. Zrozumiałam też, dlaczego każda z 20 osób w mojej grupie wybrała właśnie tę klasę. W końcu nazwa 'klasa DELF' jest bardziej chwytliwa niż 'klasa frankofońska'! :)
A gdy wracałam, miałam szansę na zrobienie świetnego zdjęcia, które ciągle chodzi mi po głowie. Ale, tradycyjnie, sprawdziło się stare kosmiczne prawo: 'Zawsze, gdy nie masz aparatu, dzieje się coś ciekawego'...
Zaspokoiłam także dręczącą mnie od jakiegoś czasu palącą potrzebę kupienia shake'a. Co prawda moje węzły dają trochę teraz o sobie znać, ale przynajmniej jestem już spokojniejsza.

A private kind of happiness

Dziś rano obudziłam się z myślą, że straciłam absolutnie wszystkie zdjęcia z wakacji. Uderzyło mnie to tak bardzo, że prawie miałam ochotę się rozpłakać. Dalej mi żal, przyznam. Ale płakać raczej nie będę. Całe szczęście, że dzięki moim maniom prześladowczym pewna część tych zdjęć jest w internecie.

Miałam napisać jeszcze o czymś, ale jako że nie mam dostępu do komputera przez cały czas, już o tym zapomniałam...
W ogóle, to śmieszne, jak przeorganizowuje się dzień, kiedy do internetu można wejść dopiero ok. 22. Przeczytałam zaległe gazety, posprzątałam w domu, odrobiłam zadania aż do piątku (poza polskim; NIE UMIEM się do tego zabrać), wyszłam z psem na długi spacer... Wyczekiwanie na Godzinę Zero próbowałam więc sobie skrócić, ale i tak bardzo ekscytujące było, kiedy w końcu dopadłam laptopa.
Ale uzależnienie nie jest problemem, dopóki mnie nie przeszkadza :))

2.24.2009

Lay where you're laying, don't make a sound

Generalnie to powinnam mieć nastrój tak dupiaty jak nigdy, bo straciłam całość zdjęć z zeszłorocznych wakacji. Poszła też cała muzyka, archiwum GG, które z taką uwagą czytałam przez ostatnie dwa tygodnie, wszystkie śmieszne prace do szkoły i resztki mojej kolekcji avatarów z gimnazjum i lista rzeczy, których nie lubię. Poza tym znowu będę musiała jakoś wypracować system dzielenia się komputerem (od tego naprawdę można się odzwyczaić, nawet przez 2 tygodnie) i wyżebrać jakoś pieniądze na nowy dysk.
Ale nie jestem zła. Mój komputer spoczywa w pokoju (a jego narządy uratują kolejnych 8 osób, dlatego właśnie ta śmierć nie okaże się totalnie bezużyteczna), a ja mam wręcz dobry nastrój :) Cóż, nie od dziś wiadomo, że jestem dziwna. A trochę przerwy od ekranu też się przyda, bo zasadniczo ostatnio chyba naprawdę długo siedziałam. Na pewno w tej przerwie pomoże fakt, że nie przepadam ogólnie za laptopowym interfejsem, przyzwyczaiłam się do normalnych wielkościowo elementów komputera *autyzm*

Chociaż uważam, że zaganianie mnie wcześniej do spania jest przegięciem. ;[

Z powodów wyżej opisanych na razie będą zdjęcia z dA. Ale postaram się szybko poradzić sobie z tą niedogodnością, bo znaki wodne niefajnie tu wyglądają.

2.23.2009

Something's tearing me down and down

Jest źle, kiedy kartkę zasłaniającą fragment monitora próbuje odsunąć się kursorem.
A jak już tak jesteśmy przy komputerach, to w moim się chyba coś właśnie pali.

Jestem ciekawa, na jakiej zasadzie działa zegar na tej stronie. Raz cofa mnie w czasie o pół godziny, a raz nawet trochę wyprzedza tę obecną oO'

I don't care what you think as long as it's about me.

Kolejną dobrą stroną moich wczorajszych domowych przejść jest następujący fakt: nawściekałam się już na tyle dużo, że nie chce mi się nawet denerwować dzisiaj.
Dobrze, trochę mi się chce. Ale raczej nie wpadnę w atak furii. A jeśli już, to nie na rodziców.

Nie działa mi mój supermegaeloelo gif, który chciałam wrzucić na profil :(

Śnieg się topi! A piegże dziś nisko latają.

2.22.2009

Why can't we just play the other game?

Powinnam przestać tracić nad sobą tak łatwo panowanie.

Ale przynajmniej przez tę całą złość przestałam wynajdywać sobie nowe objawy chorobowe i już nie czuję się źle.

Sunday? Shit happens.



Fragment mojej notatki z biologii: 'czaszka trwa zarówno podczas życia płodowego, jak i przez kilka następnych lat'.

Akurat kiedy po powrocie z To-Nasza-Siedemnasta-Rocznica-Kochanie-I-Powinniśmy-Uczcić-Ją-Minutą-Ciszy-Ale-Zapraszam-Was-Wszystkich-Na-Obiad zabrałam się z powrotem do lekcji, absolutnie najpilniejszą rzeczą okazało się zgranie tacie na telefon Diany Krall, którą dopiero co wrzucałam mu na płytę. Aktualnie siedzę więc i czekam na koniec instalacji nokiowego oprogramowania, które, sądząc po czasie oczekiwania, ma co najmniej 5 gigabajtów.

A zasadniczo to przyszłam tu, żeby oznajmić, iż zostało:
7h 40 min do końca weekendu :(
6 dni do wyjazdu do babci
7 dni do początku marca, co będzie dla mnie symboliczne, nawet jeśli do tego czasu nie stopnieje śnieg
9 dni do prezentacji z polskiego, co do której nadal nie zdecydowałam się, czy po ostatniej w ogóle ją robić
10 dni do zebrania (i skróconych lekcji *mroczne plany*)
57 dni do teoretycznego wyjazdu na wycieczkę
95 dni do moich imienin
117 dni do wakacji
129 dni do Open'era
157 dni do moich urodzin
523 dni do mojej 18-tki.

Czy ja już kiedyś przypadkiem nie mówiłam, że nienawidzę niedziel?

You make it easy

Jako że w danej chwili słucham (znowu) Bitter Sweet Symphony, nagłówkiem jest tytuł jednej z piosenek Air, które maltretuję od wczoraj. Polecam, pełny chillout. Nawet mnie uspokaja.

Ciągle mam ten cudowny, spokojnie radosny (polubiłam bardzo to określenie) nastrój. Mam też nowe spodnie i perfumy - zakończyłam widocznie okres żałoby po tych stłuczonych - a także kolejną świetną rozmowę w archiwum, które czytam ostatnio tak często, że można by pomyśleć, że postanowiłam nauczyć się go na pamięć. Oraz tylko dwa tematy do końca notatki z biologii, bo wreszcie założyłam zeszyt. Reszta lekcji jak wstanę; prawdę mówiąc, najpierw musiałabym się położyć, ale nie mam na to ochoty. I tak jest dziwne, że zabrałam się za to w sobotę. But on the other hand, ta sobota była jeszcze milsza niż soboty mają zwykle w zwyczaju.
I chyba niewiele rzeczy jest w stanie tak naprawdę zepsuć mi humor. Moje zdenerwowania czy przygnębienia są raczej bardzo powierzchowne, jeśli tak łatwo mijają :)

2.20.2009

No change, I can't change, I can't change

Miało być edytowane, ale nie jest. Zdarza się. Jestem w za dużym szoku i naprawdę w to ciągle nie wierzę, i chyba aż do 2 lipca nie będę w stanie.

A na miłe zakończenie dnia Bitter Sweet Symphony. :D

The coldest calm falls


Krótko o genezie zdjęcia. Miałam w planach zrobienie selfa z włosami delikatnie przyprószonymi śniegiem. W tym celu weszłam pod gałąź. Zapomniałam jednak włączyć samowyzwalacz i musiałam sięgnąć po aparat. Potrąciłam ręką gałąź, śniegiem przyprószyłam się o wiele bardziej niż delikatnie (również za kołnierzem, ugh) i przypadkowo nacisnęłam spust migawki. A twarz mam taką czerwoną ze względu na leżenie w zaspie, moje ulubione, zaraz po desce, zajęcie w górach :)

Tata wraca. Trzymam za siebie kciuki.

2.19.2009

Just because you like to destroy.

Piosenki sobie mijają, jedna po drugiej, praktycznie niezauważalnie. Siadłam tu niecałe dwie godziny temu, a jakoś nie czuję.
Dwie godziny! Teraz to już naprawdę siadam do geografii. Ale najpierw sprawdzę, czy prasowanie bluzki o wpół do dwunastej jest tak dobrym pomysłem, jak wydaje się w teorii. Rano robienie tylu rzeczy naraz jest trochę paraliżujące ;<

Ciekawe, czemu ostatnio tak mało śpię.

Speak to me and don't speak softly, talk to me and let me know


Najpilniejszą rzeczą rano okazało się włączenie komputera. Słuchając smętów, wściekałam się na siebie, że muszę jechać najpóźniejszym autobusem. Na test jednak przybyłam, zobaczyłam, napisałam. Rozbawił mnie. Na francuskim po 3,5 roku miałam niewątpliwą przyjemność skorzystania z innego podręcznika, który od razu bardzo mi się spodobał. Nie tylko dlatego, że jest nowy i ładnie pachnie.
Za cholerę nie miałam dziś ochoty na oglądanie poważnego filmu. Mimo że chciałam zobaczyć 'Małą Moskwę', poczekam, aż będę mieć do tego nastrój (gorzej będzie, jak jutro trzeba będzie w jakiś sposób do tego się odwoływać; ale to będę się martwić w szkole). Ale w kinie i po kinie było bardzo fajnie :)
Wysiadając z autobusu, weszłam w kałużę o głębokości mniej więcej do kostki. Wróciłam, przyjęłam obiad. Wyszłam na dwór z psem, zostałam opierniczona przez chamskiego sąsiada, poskarżyłam się mamusi, mamusia opierdzieliła pana i teraz trochę się boję tego człowieka [faceta, nie mamy; chociaż w sumie...]. Pojechałam na basen, prawie odpadły mi ręce, ale otrzymałam pochwałę. Pani S. zachowywała się, jakby się na mnie obraziła.
Wróciłam do domu, zakrzątnęłam się w obejściu, przyjęłam kolację. Zakrzątnęłam się po raz kolejny, bo mimo że obejście niewielkie, ciągle jest coś do roboty. Wypchałam buty indeksami giełdowymi. Znalazłam też chwilę dla siebie. Poćwiczyłam z Pawłem matematykę (3/5 dobrze za pierwszym razem, 2/2 dobrze z przykładów karnych). Dowiedziałam się, że z materiału, który z nim powtarzam, dostał dziś 3. Poczułam się mile, ale zdania co do 'nauczycielką nie będę na pewno' nie zmieniłam. Ponaśmiewałyśmy się z mamą z opisu posiadacza imienia 'Piotr' (jak zwykle wszystko się zgadza). Zapobiegłam oddaniu laptopa do reklamacji - warto czytać instrukcje, ale i tak raczej nie wejdzie mi to w nawyk - po czym siadłam do geografii.
I tak sobie siedzę. Niezobowiązująco poczytując podręcznik i słówka dla Candy, słucham wyjątkowo fajnego dziś shuffle'a iTunes. I czytam archiwum. Znowu.

Plany na jutro? Zdać geografię, ruszyć wreszcie do przodu z organizacją wycieczki, siedzieć spokojnie na polskim (i nie rysować), odbębnić Cotygodniowe Sprzątanie, ułagodzić tatę i uzyskać zgodę na Open'era oraz na sobotę. Poopierniczać się trochę wieczorem. A, i pójść wreszcie do kosmetyczki. Prawo nie działa wstecz, ale nie zdziwiłabym się, jakby mi cofnięto zgodę na przebicie ucha. W końcu to mój dom.

Najgorsze jest to, że chyba naprawdę się rozchorowałam.

This is the last time I'll abandon you.


Jak tak dalej pójdzie, nie zdążę nawet na późniejszy autobus. Co pewnie robię podświadomie. Badanie wyników z matematyki <___<

Stłukłam perfumy. Szlag.
Ale w sumie może to już czas, żeby zmienić zapach?

2.18.2009

Keep this sin inside your head.


Wygląda na to, że coś mnie coś chyta, jak to się mówi na koloniach, ale generalnie to już czuję się dobrze. Chyba. A troszkę szkoda, bo styczność z książką z matematyki miałam tylko dzięki położeniu jej sobie na biurku. Ale będzie dobrze, spróbuję wyciągnąć na dop. *przekazuje sobie wiedzę przez osmozę*

Moje tradycyjne środowe opieprzanie się zostało mi dosyć skutecznie udaremnione. Chociaż nie mogę narzekać, bo wreszcie (to aż 24-godzinne opóźnienie) obejrzałam 5x15 - całe szczęście, że powstał ten odcinek, bo naprawdę zaczęłabym tracić wiarę w piąty sezon. Poza tym czuję, że trochę zmarnowałam to popołudnie. Może dlatego, że nigdzie nie wyszłam, może dlatego, że nie sprecyzowałam sobie, na co konkretnie miałam ochotę. Trudno, musi wystarczyć mi spacer z psem i skakanie po zaspach oraz herbata. Nie czuję się dziś szczególnie kreatywnie.

Ta pogoda odbiera mi ochotę na cokolwiek. Nawet jeśli jestem optymistycznie nastawiona (jak na mnie), to spojrzenie za okno dosyć skutecznie gasi mój zapał. Ale aż tak źle nie jest, kilka stopni na minusie da się przeżyć.

W ogóle, jutro jest 50 dzień roku. Nie mam pojęcia, kiedy to zleciało.

Te kropki są takie pesymistyczne. A przecież garder la attitude optimiste jest bardzo ważną metodą walczenia ze stresem, tak jak tortille z McDonalda. Także uśmiech na gębę i wracam do 'nauki' :)



He's got a Simplus!

2.16.2009

You set my soul alight


Mam palącą potrzebę zobaczenia Franz Ferdinand na żywo. I nie wiem, jak to zrobię, bo chcę też jechać na Open'era i kolonie (jak na razie upatrzyłam sobie takie na Korsyce), ale jestem bardzo zdeterminowana.

Pierwszy raz nie mam na co narzekać, będąc w babskiej grupie. Bo w końcu gdzie indziej zrozumieliby problem z rozróżnianiem prawej i lewej strony w przestrzeni i na rysunku czy dziki chichot na widok zdjęcia 'przystojnego i młodego narzeczonego' w podręczniku? Tyle marudzenia przed hiszpańskim, a zawsze okazuje się, że niepotrzebnie. Bo fajnie jest :D

Try not to worry about what's forgotten, try not to worry about what's being missed




Szlag mnie trafia, jak myślę sobie o tych wszystkich czekających mnie w najbliższej przyszłości imprezach rodzinnych. Boże, czy oni wszyscy nie mogliby mieszkać gdzieś dalej, tak, żebym nie musiała ich odwiedzać z tak dużą częstotliwością?
Tak, wiem, że to podpada pod socjopatię, ale naprawdę jestem najbardziej zadowolona, kiedy zostawi się mnie w spokoju.

Już wiem, jak czują się ryby najeżki. Bo w sumie poza rozdęciem nawet te kolce się zgadzają... Mam wrażenie, że trzeba mnie obchodzić z daleka.

Tapada, zanahorias... znowu nie umiem na hiszpański... meillones, tenedo, limpiar, batir, freir, pegar *mamrocze*

2.11.2009

And I'm a million different people from one day to the next


Są takie piosenki, które podnoszą na duchu, gdy jest źle, a gdy jest dobrze, dodatkowo podbudowują. Chyba parę dni temu znalazłam kolejną. Mam wrażenie, że mogę słuchać Bitter Sweet Symphony na okrągło :)

A zdjęcie beznadziejnie wakacyjnie, ale jak patrzę za okno, to aż mnie coś boli w środku. Muszę przestać się denerwować, bo pęknie mi żyłka, no ale ratunku, ile jeszcze tego śniegu... Mogłaby już wreszcie być wiosna. Albo niech chociaż nie sypie. Naprawdę nie mam dużych wymagań.

2.09.2009

Cause it's a bittersweet symphony, this life.



No change, I can't change, I can't change, I can't change,
but I'm here in my mold, I am here with my mold
And I'm a million different people from one day to the next
I can't change my mold, no, no, no, no, no

*

Tell me we both matter, don't we?


Poniedziałki mają irytującą tendencję do tragicznego poranka, za szybko mijającego popołudnia i zbyt krótkiego wieczoru. Zauważam też kolejne prawidłowości - zwykle gdy wracam w ten dzień tygodnia wcześniej ze szkoły, okazuje się, że wszyscy (i wszystko) w domu wymagają nagle pomocy, komputer muli, shuffle w iTunes włącza same irytujące piosenki, na wtorek jest większość zadań i rzeczy do nauczenia, a autobus 86 o 17.05 przyjeżdża za wcześnie i trzeba na niego biec (opcjonalnie, gdy mróz wygryza twarz, spóźnia się wszystko, co jest w stanie jeździć).

Cholera, zimno w tym domowym ognisku.
Cholera, nie umiem nauczyć się niczego na chemię.
Cholera, źle poprawiłam Pawłowi zadanie.
Cholera, źle się czuję. Znowu.
Cholera, trzeba zaraz wychodzić.
Cholera, nic się nie pouczyłam na hiszpański. Idiotyzmem jest olewanie wywalczonych zajęć dodatkowych, prawda? Tak, wiem.
Cholera, czemu jestem dzisiaj taka tragicznie wredna?

Przynajmniej jest jasno na dworze. Chociaż tyle.

2.08.2009

I don't need your sympathy


Boże, po raz pierwszy od... od kiedy pamiętam, jakiś zespół jest wyżej w statystykach niż White Stripes. Co prawda to tylko ranking tygodniowy, a ilość odtworzeń Franz Ferdinand jest większa o trzy, ale i tak taka zmiana na liście godzi trochę w mój autyzm. Trza będzie to naprawić!

Michael, you're dancing like a beautiful dance whore


Jeśli chodzi o muzykę, od dłuższej chwili absolutnie wystarcza mi słuchanie w kółko dwóch piosenek. I'll find a new way, baby...

I poprawił mi się humor, co jest bardzo miłe. Dziękuję :)

2.07.2009

You probably call me a fool, I say I'm doing exactly what a coward would do


Kiedy skończy się czytać Potop, nawet rzeczy, które trzeba jeszcze zrobić przed powrotem do szkoły, nie wydają się takie straszne.
Chociaż nie jest to zła książka.

Czas płynie dziś nieznośnie wolno.

2.06.2009

Then suddenly you know you're never going home


... you're never, you're never, you're never, you're never, you're never, you're never, you're never going home!

Ale mam fazę na 'Ulyssesa'. ^^

It's you who puts me in the magic position, darling.



Wreszcie zabrałam się za przesłuchiwanie moich nie tak już nowych 'nowości'. Co prawda jednego albumu w ogóle nie udało mi się otworzyć, ale nie zraziłam się. W końcu miałam poświęcić temu chwilę uwagi już dobre dwa miesiące temu... Co nie zmienia faktu, że niezmiennie nie działa mi absolutnie żaden torrent do IAMX. Guh.

Moja prośba, a raczej okrzyk: 'NIE! Zostaw reklamy!', gdy próbuje się przełączyć mi MTV2, już nie wzbudza aż takiego szoku. Chociaż ciągle się dziwią. Ale pamiętaj, znajdę to. Na pewno mi się nie przywidziało. *uparcie ogląda*
A kiedy już nie uda mi się obronić mojego kanału - albo zaczną się programy - mogę oglądać Mango24 razem z Pawłem. Dzięki temu już wiem, że mogę kupić spray usuwający siwe włosy (przywraca włosom ich naturalny kolor i objętość), plastry na stopy pomagające pozbyć się toksyn z organizmu (rezultaty widoczne już po jednym użyciu! Drugi zestaw gratis), zmyślne krajalnice/deski/noże (tasak z widelcem poleca Chef Tony) czy cudowne środki na odchudzanie. Taak, nie ma to jak dobry program. :))

Muszę przypomnieć kuzynce o zdjęciach. Nie miałam pojęcia, że na koloniach z księdzem miałyśmy aparat. Muszę to zobaczyć.

Cholera, już piątek...

2.04.2009

No matter which way you go, no matter which way you stay


Bo przecież to tylko trzy dni. W sumie, po co się denerwować?
I tak będzie dobrze. *niepoprawny optymizm*

Mam wrażenie, że przesłuchałam dziś połowę mojej biblioteki. Co nie jest aż tak nieprawdopodobne, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że komputer idzie non-stop od 9. Ale to w sumie dobrze. Można też przegiąć w drugą stronę :)

Bitter Sweet Symphony


A nie? :))

2.03.2009

Echo through the room


Znowu śniły mi się jakieś dzikości. I jak tu teraz wsiąść do autobusu? :)

Boże, ten komputer potrzebuje porządnego formata dysku. Tylko zgram zdjęcia i proszę bardzo. Sama nie mam serca wyrzucić niektórych rzeczy, więc musi to zrobić ktoś za mnie... I przy okazji można by było zmienić dysk na taki o większej pojemności. *marzy*

Kończę śniadanie i idę sprzątać. Lepiej nie podpadać, szczególnie po moich rozpaczliwych próbach uwolnienia się od wyjazdu do Zawiercia (chociaż i tak nie na wiele się zdały...). Szkoda by było teraz dostać jakieś kary.
Akurat jak skończę, będzie już gotowy do obejrzenia 5x14 :D

2.02.2009

I was alone, falling free...


Nie dość, że jak na złość w krzyżówkach nagle wszyscy zaczęli wymagać odpowiedzi na pytania w stylu książę Bogusław, a siedząc co wieczór w karczmie, czułam się bacznie obserwowana przez drewnianego pana Zagłobę, to jeszcze nie mogę powiedzieć, że Potop jest tak nudny, jak myślałam. A mówi to jedyna prawdziwa fanka Rocha Kowalskiego!

Fajnie tak móc popisać, nawet o najdzikszych pierdołach.



... trying my best not to forget
.

And I can't look away.



Bo zasadniczo kombinowanie z adresem niewiele dało; muszę pousuwać te wszystkie konta.
Poza tym, i przyznaję się do tego publicznie, brakuje mi pisania.

Byłoby ciekawie, jakby chociaż ten blog nie podzielił losu innych...