Dzień zaczął się bólem brzucha, który początkowo wzięłam za stres, prawdopodobnie był jednak spowodowany głodem. Około pół godziny spędziłam pod gorącym prysznicem; wydało mi się to najlepszą rzeczą, jaką mogłam zrobić. Następnie zakupiliśmy bilet wraz z dopłatą do pociągu objętego dopłatą. Zaopatrzyłam się również w drugi bilet, do Katowic, czując na sobie zirytowane spojrzenie niemiłej pani z okienka.
Podróży w tamtą stronę nie zauważyłam. Aż do 8.30 robiłam porządek w torbie, której zawartość wyglądała po moich zabiegach podejrzanie syfiato, dokładnie tak jak przedtem.
Droga do Instytutu Fizyki zdała mi się niesamowicie długa. Po drodze podziwiałam wszystkie sklepy, do jakich planowałam wejść, zakładając, że uda mi się trafić tam z powrotem.
Pod salą 163 również zajęłam się porządkami w torbie. Nie przyniosły one szczególnych rezultatów. W międzyczasie odpisałam na 3 smsy pocieszające, nie dziękując. Nieco po 9 zostaliśmy wpuszczeni do naszego
destination unknown. Zajęłam miejsce dokładnie naprzeciwko urządzenia, co do którego żartowałam 'zobaczycie, jeszcze okaże się, że będziemy z tego słuchać'. Słuchaliśmy.
Przejęłam się jedynie wypracowaniami. Z brudnopisu pierwszego musiałam wykreślić ok. 60%, żeby zmieścić się w limicie słów. Do drugiego musiałam doczepić bardzo naciągane zdania, żeby osiągnąć dolny pułap słów.
Kilkanaście minut przed końcem wyszłam, mając w głowie listę sklepów do odwiedzenia. Zostaliśmy zaprowadzeni przez panią pedagog (jestem pewna, że ta kobieta miała wśród przodków mysz) na ul. Warszawską 5. Przybyłam, zobaczyłam, oceniłam.
My: *wchodzimy do kamienicy* *cisza, dziwne milczenie*
Kusiol: Tu jest tak...
Ja: Tajemniczo i mrocznie?
Kusiol: Powiedziałabym, że obskurnie i brudno.
Doczepiłam się do Opana (lub, jak kto woli, ona doczepiła się do mnie) i poszłyśmy zwiedzać duże miasto. Odwiedziłyśmy dosyć sporo różnych miejsc, w tym niezwykle fotogeniczną kawiarnię.
*wchodzimy*
Ja: *łypiąc na cennik* Cóż, nie jest tu najtaniej.
Daria: Nie jest.
Ja: O rany, przecież właśnie zdaję DELFa! Wolno mi!
Do samego ustnego nie udało mi się wywołać u siebie przynajmniej lekkiego poddenerwowania, tego działającego mobilizująco. Lekko zaniepokojona brakiem zaniepokojenia odkryłam za to, że miesiąc temu wcale nie umiałam aż tak dobrze chodzić na obcasach, a po ok. 30 dniach przerwy niewiele się zmieniło. Nie zraziło mnie to jednak, dzięki temu przeczytałam prawie połowę 'Pachnidła', siedząc po powrocie z nogami w misce z lodowatą wodą.
Ok. 13.30 moje stopy bardzo boleśnie dawały o sobie znać. Dlatego postanowiłam odłączyć się od grupy, zmierzającej do kolejnego
destination, i zostać gdzieś w centrum, żeby zbyt wiele się nie przemieszczać. Plan wypalił dosyć średnio, bo zafundowałam sobie tour po tych samych sklepach. Tym razem dało to jednak rezultat w postaci okularów. Spotkałam też Dagę.
Ja: Hej, Daga!
Daga: Co wy się tak wszyscy szlajacie po tych Katowicach?
Mimo że przeciętnie podobał mi się ten pomysł, musiałam jednak kiedyś wrócić do Alliance Francaise. Zjawiłam się tam ok. pół godziny za wcześnie, bo jeśli chodzi o chodzenie, to poddałam się. Spoczęłam gdzieś w kątku i słuchałam Opowieści. Lekko mnie zdenerwowały.
Kiedy wreszcie weszłam na przygotowanie, wybrałam masakrycznie, wręcz podejrzanie łatwe tematy. Wbrew swoim wcześniejszym obawom zrobiłam mnóstwo notatek. Potem zostałam zawołana do sali nr 3. Tam oczarowałam komisję. I dorzuciłam żart! Z pewnym bólem, chociaż może bardziej zdziwieniem, potwierdziłam kołaczącą mi się gdzieś w głowie tezę, że najłatwiej idą mi egzaminy ustne.
Wręcz niezdrowo radosna dokulałam się na przystanek tramwajowy. Pierwsza część threepartowego planu o kryptonimie 'Powrót' przebiegła prawie bez zarzutów. Wysiadłam tylko przystanek za wcześnie. Kiedy dreptałam na miejsce postoju autobusów, majestatycznie przejechały obok mnie trzy z czterech tych jadących do Zabrza. Z ulgą odkryłam, że kolejny mam za jedyne 10 min. Ten czas wykorzystałam na zrobienie porządku w torbie. Wreszcie z jeszcze większą ulgą wtoczyłam się do 23 i klapnęłam na najbliższe wolne siedzenie.
Droga trwała ok. 1,5 h. W jej trakcie zdążyłam przesłuchać najdłuższą playlistę, zrobić kilka krzyżówek, przesiąść się dwa razy, wypić butelkę wody, odkryć, że potargały mi się rajstopy, odebrać telefon od taty, wyjąć książkę, schować książkę, przejechać przez pół Górnego Śląska, odkryć różne dziwne trasy przez Rudę Śląską (jestem fanką pętli dookoła CH Plaza) i nie zdążyć na trzy autobusy. Po wjeździe do Zabrza towarzyszyła mi myśl 'Moje nogi, mój pęcherz, mój Boże'.
O 16.31 wyleciałam biegiem z autobusu na kolejny, odjeżdżający o 16.33.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam po wejściu do domu, było zdjęcie butów.
Ja: (...) I boję się, że to, że uważam, że dobrze mi poszło, zaważy na przyszłych egzaminach.
Mama: ?
Ja: No, nadmierna pewność siebie.
M: Nie bój się, tobie to nie grozi. Jestem tego pewna.
♫ Muse - Knights of Cydonia