Jeśli chodzi o te słowa, pan Ezra ma rację.
Zastanawiam się, czy to dobrze, że w końcu nie siadłam i nie napisałam wczoraj wieczorem tej notki, czy raczej źle. Pewnie nie zyskałabym sobie nią sympatii, ale uświadomiłam sobie podczas tego wybuchu złości, że tak naprawdę od dawna mam gdzieś opinie ludzi; nie sądziłam, że taka zmiana we mnie kiedykolwiek nastąpi, prawdę mówiąc. Byłoby to o tyle korzystne posunięcie, że wyładowałabym trochę emocje. Ale nie zrobiłam tego. Na szczęście leczę się z moralnego ekshibicjonizmu kuracją własną.
Ale, prawdę mówiąc, nadal uważam dokładnie to samo, nawet jeśli jestem już spokojniejsza.
Znowu psuje się pogoda, a ja wreszcie wycięłam rysunek Burtona z 'Przekroju' i zrobiłam sobie plakat z moimi ulubionymi zdjęciami modowymi z ostatnich miesięcy. Jest dobrze i będzie dobrze. A AlterArtowi zrobimy żarcik.
Zastanawiające jest to, o ile spokojniej żyje mi się od czasu upadku zegara ze ściany. Wiem, która godzina, zerkam sobie przecież na telefon, kiedy tego potrzebuję, ale nie czuję tej okropnej presji czasu. Rano spokojnie zdążam ze wszystkim bez pośpiechu, wieczorem odpoczywam, nie musząc martwić się o głupoty. Nawet nie wiedziałam, że zegar jest aż tak stresującym obiektem jak komórka. Którą zresztą czasem też chciałabym cisnąć o ścianę i nie musieć być ciągle w kontakcie.
Kręgosłupie, nienawidzę cię.
Ktoś pożyczy 590 funtów?
♫♫♪ Vampire Weekend - Horchata