Nie da się ukryć, że w zakresie zdjęć z ręki muszę się jeszcze podszkolić. Chyba że ktoś zechce nosić za mną statyw, to wtedy nie będę już musiała.
Dzisiaj rano (rano?), kiedy wstałam, pomyślałam sobie, że chciałabym już, żeby mój
sunday morning był
easy. Ale to magiczne kiedyś ciągle jest tak strasznie daleko... Nawet jeśli w chwilach optymizmu wydaje mi się, że to już całkiem niedługo. :/
A jeśli chodzi o luźne refleksje, to jakiś czas temu nawiedziła mnie taka dotycząca języków. Może sam proces nauki, szczególnie opanowywania zawiłości gramatycznych, nie jest zawsze taki fajny, ale ta satysfakcja, kiedy nie oglądając filmu, a tym samym nie widząc napisów, rozumiem ze słuchu, co mówi Penelope Cruz, mogę czytać książkę po angielsku bez dłuższego wertowania słownika niż skupiania się na samym tekście, albo kiedy piszę na sprawdzianie z francuskiego tekst, który Candy nazywa poetyckim, mi to wynagradza. I czuję, że mogę zdać i IELTS, i DELF B2, i może za jakiś czas nawet DELE Intermedio, i uczyć się włoskiego, rosyjskiego i wszystkiego, co sobie tylko wymyślę, bo dam radę.
O. Tak podnosząco na duchu, na przekór nastrojowi i temu głupiemu określaniu się.
- I dokształciłam się z tego, no... Jak się nazywa ta znana sprawa?
- Aborcja?
- Nie, ta druga.
- Eutanazja?
- Nie, ta trzecia. *milczenie* Narkoza! Bo ona była anestezjolożką.
*fanklub Candy gwiżdże i wiwatuje*
♫ Muse - Supermassive Black Hole