7.30.2009

Your past times, consisted of the strange, and twisted and deranged

Jeśli tak się wychodzi na spontaniczności, to od dzisiaj zostaję osobą spontaniczną!

00.16 I wtedy nadchodzi ten moment, kiedy okazuje się, że jednak się o czymś zapomniało. Szlag -.-'

♫ Arctic Monkeys - Crying Lightning

7.29.2009

And I'm a million different people from one day to the next, I can't change my mold

Bardzo lubię na coś czekać. Czasem proces ten przebiega mi niespokojnie i nerwowo, czasem z radością. Jestem bardzo zadowolona, mając jakiś cel i konsekwentnie do niego dążąc. Problem w tym, że tuż przed oczekiwaną przeze mnie rzeczą nagle zupełnie przestaje mnie ona interesować, czasem wręcz reaguję wrogo na samo wspomnienie o tym. Najprzyjemniejszy jest ten proces.
Z urodzinami jest dokładnie tak samo. Cały rok myślę sobie o 30 lipca jako o cudzie, wyśnionym marzeniu. Co jakiś czas sprawdzam, ile zostało mi jeszcze dni do tej wspaniałej daty. Traktuję to jako swojego rodzaju przełom w życiu, Dzień, Który Zmieni Wszystko. I potem przedostatni dzień lipca nadchodzi. A ja? Jestem burkliwa, opryskliwa, jeszcze bardziej złośliwa i niemiła. Szybko zbywam życzenia, prezenty olewam i cały czas użalam się nad sobą. Nazajutrz wszystko wraca do normy.
Nie wiem, od czego to zależy. Ale póki co jest jeszcze ten fajny czas oczekiwania i jestem w całkiem pozytywnym nastroju, dlatego też postanowiłam zrobić swojego rodzaju résumé.
Co tak właściwie działo się przez ten rok?

Otóż działo się dużo (filozoficzne, wiem). I ze mną, i dookoła mnie.
Przede wszystkim zmieniłam się i sama to widzę. Nie chcę oceniać, czy na lepsze, czy gorsze, bo nie ma to żadnego sensu. Po prostu czuję się zupełnie inną osobą niż 30 lipca 2008.
Stopniowo nabieram pewności siebie. Jak na siebie jestem prawie wygadana. Poza tym nie boję się ludzi. A przynajmniej nie aż tak jak rok temu. Jestem z siebie dumna, bo bardzo chciałam pozbyć się tego zahukania i mogę powiedzieć, że udaje się. Bo ten proces jeszcze trwa.
Przestałam też być napastliwa. Nie zaczepiam ludzi tylko dlatego, że przez Internet czuję się bardziej śmiała i mogę powiedzieć wszystko. Trudniej mnie wyprowadzić z równowagi, sprowokować. Ogólnie dosyć się oswoiłam (zsocjalizowałam?). To też uważam za pozytywne. Oszczędza wiele nerwów.
Na pewno natomiast stałam się złośliwsza i bardziej cyniczna. Chociaż może to kwestia tego, że nie boję się wszystkich swoich poglądów i nie czuję, że muszę zawsze być miła i uczynna. W zasadzie powinnam być z tego niezadowolona. Ale, prawdę mówiąc... Niezbyt mi to przeszkadza.
Umiem też się określić. Mam poglądy na różne mniej lub bardziej ważne sprawy i nie napawa mnie paniką wyrażanie ich. Wiem, do czego dążę (oczywiście w pewnym stopniu; głupotą byłoby stwierdzenie, że mam zaplanowane całe życie), jakie mam plany, postanowienia i marzenia. Nie czuję palącej potrzeby dorównywania do reszty, dopasowywania się i jak najmniejszego wyróżniania się. Poza tym mam wrażenie, że wreszcie ruszyło coś z asertywnością. Obym miała rację.
A jeśli chodzi o physical aspect? Wbrew temu, na co marudzę, chyba trochę urosłam. Poza tym udało mi się wrócić do normy z wagą, z czego jestem bardzo zadowolona. Przeżyłam parę zmian fryzury. Jedne były bardziej udane, inne mniej (prawdę mówiąc, już mam pomysł na kolejną). Nadal specjalnie nie maluję się do szkoły. Dalej nie przebiłam ucha; zresztą powoli już mi się tego odechciewa.
Z zaskoczeniem po kupieniu nowego ubrania/butów słyszę 'pasuje do ciebie'. Można więc stwierdzić, że znalazłam coś w rodzaju swojego stylu. Wolę jednak mówić, że ciągle szukam. Staram się nosić nie tylko spodnie i t-shirty, poza tym trenuję chodzenie na wyższym (no bo nie wysokim) obcasie. Kto by pomyślał o tym rok temu? Na pewno nie ja.

Zaczęłam naukę hiszpańskiego. Nie sądziłam, że uda mi się zmobilizować do tego siebie i dodatkowo jeszcze przekonać rodziców. Ponadto na francuskim czuję się pewnie. Jeśli chodzi o angielski, mam wygórowane ambicje, ale raczej nie umiejętności. Mam wrażenie, że przez dwa powyższe języki inglisz potraktowałam po macoszemu i teraz widać tego rezultaty. Dlatego też przez wakacje nadrabiam na własną rękę. Szkoda, że nie wypaliło z kursem językowym.
Samą szkołę po jakimś czasie dosyć olałam. Nie jest jednak aż tak źle, jak mogłoby być. Co do przyszłego roku mam ambicje wielkości co najmniej Mount Everestu, dlatego też jestem pewna, że będzie lepiej.
Chociaż czasem czuję, że ta 'zmiana' szkoły niewiele mi dała, bo i tak ciągle jest to samo, to mimo wszystko liceum wydaje mi się lepsze niż gimnazjum. Jakoś tak. Ale to pewnie wina tego, że jeśli chodzi o czas, chciałabym ciągle biec do przodu, a nie stać w miejscu czy broń Boże wracać do poprzednich lat.
Warto jeszcze wspomnieć, że mimo dobrych chęci nie udało mi się wykrzesać z siebie entuzjazmu dla polskiego. Byłam nadal przeciętnie przekonana do tego przedmiotu po olimpiadzie, ale w tym roku upewniłam się, że to nie dla mnie. Jak już wiemy, pani S. jest bardzo zawiedziona. Cóż, zdarza się.

Z powrotem zaczęłam normalnie czytać książki. Okazało się, że jednak mam na to czas. Wystarczyło tylko choć trochę opanować swoją rozlazłość.
Jeśli chodzi o fotografię, to na pewno opanowałam trochę aparat. Porobiłam też dużo zdjęć, żadne z nich nie było jednak na tyle wybitnym, żebym je wspominała. Niestety, w większości dalej pracuję na wyczucie. Nie wiem, kiedy mam zamiar nauczyć sie nastawiać parametry. Strasznie mi za to wstyd, ale z drugiej strony, nic szczególnego w tym kierunku nie robię... Mimo tego fotografowanie mnie cieszy. Czuję, że mam przed sobą jeszcze dużo nauki.
Podszkoliłam się za to w jeździe na desce. Co prawda dalej nie mam swojej, ale wierzę, że to uda się rozwiązać jeszcze w 2009.
Niezwykłych talentów nie odkryłam. Czasem z tego powodu mi źle, ale w chwili obecnej akurat mi to nie przeszkadza.

Poza tym mam wyremontowany pokój (ciekawe, jak szybko mi się znudzi), nowy telefon (nareszcie) i nowy komputer. Nie wiem, co myśleć o tym ostatnim. Wiem tylko, że zobaczenie mojej miny, kiedy poczułam, że w starym pali się dysk, byłoby bezcenne.

Można by stwierdzić, że jestem zadowolona z praktycznie wszystkiego, ale tak nie jest. Nie jest to miejsce na zbytnie rozpisywanie się o tym, więc powiem krótko. Żałuję tego, że drogi moje i Natalii rozeszły się. Oraz tego, że Iza wyjechała.

Pojawia się pytanie, dlaczego dałam powyżej takie, a nie inne zdjęcie. Otóż tak naprawdę chodzi tylko o osobę na nim. I to jest najlepsze podsumowanie tego roku :)

No i ofc czekam na sobotę!

♫ The Verve - Bitter Sweet Symphony

7.28.2009

It's a new dawn, it's a new day, it's a new life for me

Dziś/wczoraj lekką ręką pozbyłam się mojego kilkudniowego zarobku. Widocznie potrzebowałam wydać tyle pieniędzy na same kosmetyki. Zresztą nie mam z tego powodu szczególnych wyrzutów sumienia ^^

Oglądając dziś różnego rodzaju wiadomości stwierdziłam, że i tak dobrze wychodzę na tych wakacjach. W domu bym chyba zwariowała, siedząc całe dnie sama, szczególnie dobrej pogody to w Polsce nie ma, poza tym większość basenu Morza Śródziemnego się pali, a z Hiszpanii przywozi się świńską grypę. A tak największym zagrożeniem, jakie mnie tu czeka, jest przejedzenie się. Poza tym nie spędzam tego czasu* całkowicie bezproduktywnie i nie mam wyrzutów sumienia, że marnuję wakacje. Szkoda tylko, że nie odsypiam. Mam jednak nadzieję nadrobić i to.

Nawet Małpy robią mi urodzinową niespodziankę!


* w zasadzie to od pierwszej miałam pisać, no ale.

♫ Muse - Feeling Good

7.26.2009

As I wake it's kaleidoscopic mind

Nienawidzę pożegnań. Dzisiaj przekonałam się o tym jeszcze dogłębniej.

♫ Moby - Porcelain

7.24.2009

Find me and follow me, through corridors, refectories


Ja 22:09:30
no a poza tym to się denerwuję
Mateusz 22:09:37
dlaczego??
Ja 22:09:38
bo na polu jakiś kawałek od nas sie dymi
Ja 22:09:44
a jak się będzie palić?
Mateusz 22:09:56
to moze wez wiadro wody i zalej
Ja 22:10:03
co prawda od pół godziny sprawdzamy z dziadkami i nic się nie dzieje
Ja 22:10:19
no ale jakby ktoś w dzień wypalał trawy to juz by zgasło
Ja 22:10:21
zlota rada
Ja 22:10:23
platynowa
Mateusz 22:10:30
albo to pochodnia zbrojnych oddziałów orków
Mateusz 22:10:40
które planują was zaatakowac
Mateusz 22:10:46
w nocy
Ja 22:10:49
jest wieczór, pies już biega, to jakieś pół kilometra ode mnie, mam lecieć w samej koszulce i japonkach z wiadrem wody?
Mateusz 22:11:10
lepiej nie
Mateusz 22:11:15
jakis zboczeniec moglby cie dorwac
Mateusz 22:11:21
i ukrasc wiadro wody


♫ Franz Ferdinand - The Dark of the Matinee

7.21.2009

You're the kind of girl a guy like me could hypnotise

I tak sobie żyjemy, prowadząc rozmowy o życiu, śmierci i turbulencjach. Zżera mnie zazdrość z powodu wyjazdu Ani, ją zżera strach z powodu nocnego lotu. Pawła chyba nie zżera nic, co najwyżej komary. Poza tym za dużo jem, uczę się gotować (?), a Notre Dame de Paris powoli dobiega do końca. Również dosłownego, bo dzisiaj rozwaliłam obindowanie. A, i jeszcze cierpię na chroniczne niewyspanie, prawie jak w trakcie roku szkolnego. Dzisiaj zasnęłam w połowie rozmowy z Anią, leżąc na siatce z zakupami i w poprzek łóżka. Czuję się nieco jak narkoleptyczka.
Przeraża mnie to, że muszę podpisać 494 piosenki tylko po to, żeby znaleźć te źle nagrane. Potem oczywiście nagrać je jeszcze raz.

♫ The White Stripes - Hypnotise

7.20.2009

Nothing moves but the quiet on the street



Piszę; nareszcie ruszyłam dupę! Chyba uświadomienie sobie, że już 20 lipca, dało mi takiego kopa.

jak dokądś nie pojadę to oszaleję
♫ Moby - If Things Were Perfect

7.18.2009

They make me dream your dreams

Ciekawe, co by było, gdybym nagle zaczęła się obsesyjnie wręcz odchudzać. Liczyłabym kalorie znajdujące się w mojej obiadowej porcji gotowanej marchewki z groszkiem, kupowała mniejsze ubrania, żeby mnie mobilizowały i nosiła tylko dżinsy rurki. Moim ulubionym zajęciem w czasie wolnym byłoby szukanie nowych diet. Uważałabym rozmiar 34 za okropnie duży.

Ciekawe, co by było, gdybym nagle postanowiła stać się popularna. Chodziłabym na wszelkie możliwe imprezy, znała całą zabrzańską elitę i pisała im komentarze na photoblogach oraz NK. W weekendy nie byłoby sposobu, żeby uświadczyć mnie w domu i wiecznie brakowałoby mi pieniędzy, bo przecież za coś trzeba kupować fajki.

Ciekawe, co by było, gdybym nagle potrafiła być spontaniczna. Nie musiałabym rozważać wszystkich za i wszystkich przeciw przed zrobieniem czegoś ani tworzyć dokładnego planu danej czynności. Robiłabym coś nawet jeśli byłoby to głupie. Zaraz potem nie tworzyłabym opisu całej sytuacji i nie zastanawiałabym się, co poszło nie tak.

Ciekawe, co by było, gdybym nagle postanowiła być alter. Wyczyściłabym całą swoją itunesową bibliotekę i wgrała tam muzykę znaną tylko wąskiemu gronu odbiorców. Udzielałabym się na forach tych zespołów i narzekała tam na postępującą komercjalizację społeczeństwa. Czytałabym poezję Poświatowskiej i zastanawiała się nad bezsensem życia. Oczywiście usunęłabym swoje konto na Naszej Klasie. Albo chociaż wszystkie zdjęcia.

Ciekawe, co by było, gdybym nagle postanowiła znaleźć sobie stado psiół. Chodziłabym z nimi na zakupy, czytałybyśmy Cosmo i chichotały na widok słowa 'seks'. Plotkowałybyśmy o wszystkich znanych nam osobach, wysyłałybyśmy sobie piosenki i malowały nawzajem paznokcie. Pożyczałybyśmy sobie ubrania i buty, a także kosmetyki do makijażu.

Ciekawe, co by było, gdybym nagle przestała się bać być sobą. Zaczęłabym wypowiadać swoje opinie, umiała zachowywać się tak, jak chcę, a nie tak jak trzeba czy nie bałabym się robić rzeczy, których nikt się po mnie nie spodziewa. Umiałabym postawić się, kiedy ktoś właziłby mi na głowę, odzywać się szczerze i nie musiałabym tłumić w sobie uwag.

Ciekawe, co by było, gdybym nagle odkryła w sobie jakiś niesamowity talent. Ludzie zachwycaliby się moją pracą, a mnie wykorzystywanie tej umiejętności sprawiało niesamowitą radość. Zapominałabym wtedy o swoich kompleksach i po prostu oddawała się pasji. W mojej pracy byłoby widać, że to kocham.

Ciekawe, co by bylo, gdybym nagle zaakceptowała siebie taką, jaką jestem.

Wracam do obserwowania sufitu, może w końcu znajdę tam te i inne odpowiedzi.

♫ Muse - Showbiz

Kill your middle class indecision, now it's not the time for liberal thought

A ty, chcesz przejść na drugą stronę? Mamy One More Chance, piosenkę z refrenem!

♫ Bloc Party - Hunting For Witches

7.17.2009

Cause we all crawl in the quicksand the same

Jestem tu mniej niż tydzień, a już w zasadzie przyzwyczaiłam się do tego miejsca. Co prawda przez cały ten czas miałam zaburzenia w psychice, ale i tak ta prosta monotonia wpływa na mnie w jakiś pozytywny sposób. Odsypiam, w swoim tempie pracuję nad różnymi rzeczami, robię zdjęcia, słucham nowej muzyki i socjalizuję się. Jeżdżę z Anią załatwiać różne sprawy, a siedząc na skuterze, mówię sobie, że to prawie jak Włochy. Poza tym jak co roku dokupuję sobie nowe ubrania. Gdyby nie to, że jestem tu sama, byłabym całkiem zadowolona.

Paweł z Anią dokształcają się (?) z kamasutry na 4funTV, a ja wpadłam w refleksyjny nastrój. To chyba wina Mars Volty. Mimo że nowy album jest zupełnie inny od ich poprzednich płyt (przy pierwszej piosence przyszło mi do głowy 'prawie popowa') , i tak nastraja mnie jakoś tak myśleniogennie. Zdarza się.

♫ The Mars Volta - Halo Of Nembutals

I don't need to fight to prove I'm rigt

7.07
Dzień, w Którym Zwiedzałam Warszawę.
Wyruszamy wcześnie rano, o 13. Plan zwiedzania obejmuje ominięcie zabytków, za to wejście do Starbucksa. Konieczne okazuje się też wstąpienie do empiku, gdzie kupuję plakat z Kermitem z Muppetów.
W samym Starbucksie początkowo planujemy się lansować. Wychodzi z tego ponad godzina spędzona na gadaniu o różnych dziwnych rzeczach i osobach, między innymi o polonistce Izy. Podziwiam wystrój wnętrza.
Mniej więcej w 2/3 całej wycieczki orientuję się, że moje jedyne zdjęcia z całego wyjazdu przedstawiają żaglowce. Irytuję się na siebie, że w ogóle olewam istnienie aparatu, i na sam aparat, którego zoom odmawia współpracy, nie wiem, gdzie poprawić ekspozycję, a wizjer jest tak brudny, że nie widać przez niego prawie nic (na ekran słońce pada tak, że nie widzę na nim ZUPEŁNIE nic). Na odwal się robię 3 czy 4 zdjęcia i jest to koniec mojej współpracy z Canonem.
W drodze powrotnej mnie i Izie przypominają się Stare Czasy. Rozmawiamy o forach, fanfikach i Epulsie.
Wieczorem planujemy obejrzeć film, ten czas spędzamy jednak na oglądaniu demotywatorów. Czytamy też oba Zeszyty Bzdur, które wcale już nie są takie śmieszne. Mimo to rechoczemy jak głupie.

8.07
Do Warszawy postanawiamy dostać się Koleją Mazowiecką. Żegnamy się z przeziębioną Izą i z ważnym jeszcze całodobowym biletem wsiadamy do pociągu.
Przy drugiej kontroli niezbyt miły pan informuje nas, że wsiedliśmy w innej strefie, a wysiadamy w innej, dlatego też nasze bilety są nieważne. Mimo naszych próśb i protestów zostajemy uraczeni karą. Stwierdzam, że szczęściem w nieszczęściu jest fakt, że to tylko po 60 zł.
Mamy jeszcze dosyć sporo czasu do odjazdu pociągu. Początkowo siedzimy i bolejemy nad koniecznością zapłaty grzywny. W końcu decydujemy się jednak zrobić coś innego. Wpychamy bagaże do skrytki na dworcu (o dziwo, zmieściły się wszystkie) i idziemy do Złotych Tarasów.
Pociąg spóźnia się chwilę. Po jego przyjeździe prawie od razu znajdujemy wolne miejsca. Przez chwilę wyobrażam sobie, że mamy złe bilety. Po jakimś czasie uspokajam się.
Droga mija nam na wspominaniu, jakbyśmy mieli oboje co najmniej po 60 lat więcej. Nie możemy odżałować tego, że ten tydzień minął tak szybko.
Też jestem przeziębiona.

♫ The Who - Baba O'Riley

7.14.2009

Take our hands out of control

Nie denerwuj się tak, bo ci żyłka pęknie.

♫ Yeah Yeah Yeahs - Gold Lion

7.12.2009

Don't act like you can't act, I always think you do it

6.07
Rozpoczynamy zbieranie się wcześniej niż początkowo planowaliśmy. Po złożeniu namiotów siedzimy przez jakieś pół godziny na bagażach. Zaczyna padać deszcz. Po chwili, kiedy już leje, wychodzimy.
Czekamy dosyć długo, żeby wsiąść do autobusu. W tym czasie przemakam od stóp do głów, prawie wpadam też do dosyć sporej kałuży. Nasza grupa bardzo się rozdziela, ale w końcu wszystkim udaje się dotrzeć na dworzec. Tam, czekając na pociąg, rozbijamy obóz koło innych openerowiczów i próbujemy chociaż trochę wysuszyć przemoczone ubrania.
Na pociąg zbieramy się trochę za późno. W rezultacie końcowy odcinek drogi biegniemy. Bagaż dosyć skutecznie to udaremnia. Zdążamy. Z pewnymi problemami przedostajemy się przez zatłoczony korytarz. W końcu znajdujemy właściwe miejsca. Z drogi nie pamiętam praktycznie nic. Zaraz za Gdańskiem zasypiam i budzę się tak naprawdę dopiero w Warszawie.
Po wyjściu z Centralnej jedziemy jeszcze metrem i autobusem. Schodząc do 'jedynej nitki', jak mówi Iza, odkrywam, że system kasowania biletów nieco mnie przerasta i próbuję sforsować barierki.
Droga wydaje mi się niesamowicie długa. Z ulgą wtaczam się do mieszkania Izy i padam na najbliższą kanapę. Włączamy telewizję, żeby nadrobić zaległości. Kiedy okazuje się, że reklamy są dokładnie takie same jak przed moim wyjazdem, stwierdzam, że niewiele mnie ominęło.

Skończyła mi się wena.

♫ The Dead Weather - Treat Me Like Your Mother

I wanna give you what you give to me

A może byłam taka nieznośna, bo brakowało mi rozmów o rzeczach?
Druga połowa Hotel Moby'ego pasowała do tej dzisiejszej naprawdę świetnie.

Jeszcze 18 dni. Kalendarze adwentowe powinny być na takie właśnie okazje; przynajmniej dla mnie okazałyby się bardziej przydatne teraz. Nie wiem, jak ja to wytrzymam. Już mnie wewnętrznie skręca. Cholera. Wiem, że przeżyję. Ale coś czuję, że będzie bardzo trudno.

Jestem monotematyczna i absolutnie nie w nastroju na drugą część relacji.

dead leaves and the dirty ground
when I know you're not around
shiny tops and soda pops
when I hear your lips make a sound
when I hear your lips make a sound

thirty notes in the mailbox
will tell ya that I'm coming home
and I think I'm gonna stick around
for a while so you're not alone
for a while so you're not alone

if you can hear a piano fall
you can hear me coming down the hall
if I can just hear your pretty voice
I don't think I need to see at all
don't think I need to see at all

soft hair and a velvet tongue
I wanna give ya what you give to me
and every breath that is in your lungs
is a tiny little gift to me
is a tiny little gift to me

I didn't feel so bad 'til the sun went down
then I come home
no one to wrap my arms around
wrap my arms around

well any man with a microphone
can tell you what he loves the most
and you know why you love at all
if you're thinking of the holy ghost
if you're thinking of the holy ghost

♫ The White Stripes - Dead Leaves and the Dirty Ground

7.11.2009

All the words are gonna bleed from me and I will sing no more


New White Stripes album in the works


Despite the fact that Jack White is about to kickstart the promo train for his new band The Dead Weather, he hasn’t forgotten about this roots. In an interview with CBC he confirmed that there will be a seventh White Stripes album at some point. The duo of Jack and Meg White have been inactive since summer 2007 after Meg was taken ill with an anxiety illness, causing the band to cancel both the remaining dates of their US tour and European tour. He didn’t mention anything else about it but I think given that Brendan Benson, fellow Raconteur, is about to tour a solo album, I imagine that he’ll turn his attentions to White Stripes material after his Dead Weather tour wraps up at the end of the summer.


!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

♫ The White Stripes - Seven Nation Army

7.10.2009

Can't help but feel it's coming from you


1.07

Pobudka prawie jakbym wstawała do szkoły. Totalnie zaspana wtaczam się pod prysznic, za kilkanaście minut jem śniadanie, dopakowuję kosmetyki i zapinam plecak. Pociąg jest o 7.56, wychodzimy z domu o 7.30. Ok. 7.35, zerkam na ekran telefonu i czytam smsa od mamy: 'Daj znać jak wyjedziecie z Zabrza. Pamiętaj o namiocie'. O 7.37, łamiąc po drodze kilka przepisów, wysiadam z auta pod domem. W niesamowitym tempie wpadam do domu, porywam namiot, zamykam drzwi, prawie łamiąc klucze, i o 7.41 wyjeżdżamy spod bloku. Na dworzec wpadam ok. 7.50. Pociąg spóźnia się 10 minut.
Droga mija mi mało kłopotliwie. Mimo że jedziemy ok. 12 godzin, nie skarżę się na jedną z miliona rozmaitych podróżnych dolegliwości. Odznaczamy, a potem odznaczam tylko ja, kolejne stacje. Późnym popołudniem budzimy się z letargu, słysząc, że za Tczewem przejazd jest zablokowany ze względu na ulewy, a w Gdańsku na tory osunął się nasyp i jest zupełnie nieprzejezdnie. Do naszego przyjazdu kolei udaje się jednak jakoś z tym uporać i nieco spóźnieni, docieramy w końcu do Gdyni. Podążając za tłumem, wpychamy się do 109, zajętego chyba wyłącznie przez openerowiczów. Po drodze najbardziej martwię się odmawiającym posłuszeństwa plecami.
Sama 'rejestracja obozowiczów' przebiega bardzo zgrabnie. Już za chwilę rozkładamy namioty i wreszcie mogę się położyć, wywalając uprzednio wszystko z plecaka.

2.07
Słońce jest niezbyt pomocne w spaniu. Mimo zmęczenia budzę się dosyć wcześnie. Kiedy orientuję się, GDZIE jestem, cała senność natychmiast mija.
Przed południem wybieramy się nad morze. Jest bardzo pochmurno i bardzo wietrznie, a na okropnie długich i stromych schodach karkołomne akrobacje wyczyniam tylko raz. Cieszę się nadmorską atmosferą dosyć krótko, bo po chwili z zimna kostnieją mi nogi. Ze względu na długą drogę nie śpieszymy się jednak szczególnie z powrotem. Nie przeziębiam się.
Po południu jadę po szczoteczkę do zębów. Wracamy ze wszystkim oprócz szczoteczki. Zdarza się.
Koncerty zaczynają się od 17, przychodzimy na teren festiwalu przed 20. Robię rozpoznanie terenu. Jakieś 40 min przed 22 rozpoczynamy poszukiwanie Właściwego Miejsca. Tuż przed Małpami znajdujemy się całkiem blisko sceny.
Jeśli chodzi o koncert Arctic Monkeys, to, wbrew temu, co słyszy się dookoła, stwierdzam, że jestem zadowolona. Sam występ faktycznie jest dosyć sztywny, a utwory brzmią prawie dokładnie jak z płyt. Dwie awarie dosyć skutecznie zabijają resztki entuzjazmu, tlącego się jeszcze na początku w AM. Ale mimo to bawię się niesamowicie, a siniaki nie chcą mi się ciągle zagoić. Może to przez możliwość usłyszenia bardzo wielu moich ulubionych piosenek na żywo mam o koncercie tak pozytywną opinię; nie wiem. W każdym razie The View From the Afternoon czy I Bet That You Look Good On The Dancefloor live zapadają mi w pamięć bardzo.
Początkowo planujemy szybkim krokiem udać się na Late of the Pier. Praktycznie cały tłum z Małp ma widocznie takie samo postanowienie, bo droga zajmuje nam dosyć dużo czasu. Chociaż przeszkodą może być też fakt, że plączemy się o własne nogi, ciągle potykamy o dziury nazwane przeze mnie roboczo koleinami i obijamy się o siebie. Tym samym zdążamy na połowę ostatniej piosenki (Bathroom Gurgle). Żałuję tego koncertu, bo w LoTP zasłuchuję się już od jakiegoś czasu, ale z drugiej strony...
Po powrocie do namiotu padam. Dostaję też głupawki. Kiedy trochę odreaguję, czuję się już lepiej.

3.07
Wstaję o nieokreślonej porze. Jestem bardzo zadowolona, że poszłam pod prysznic w nocy - z powodu awarii kanalizacji dosyć długo nie ma wody. Jakoś jednak przeżywam, wygrzewając się przed namiotem przez dobrych parę godzin. Wczesnym przedpołudniem przyjeżdża Iza, a po południu jedziemy na zakupy. Tym razem kupuję szczoteczkę. Żółtą, jeśli to coś zmienia.
Przepuszczając falujący tłum młodych alternatywnych zmierzających na Marię Peszek, udajemy się pod Young Talents Stage, żeby posłuchać Superxiu i Furii Futrzaków. Ten pierwszy może mniej odkrywczy, ale bardziej mi się podoba.
Po FF (prawie jak Franze) wracamy na pole podładować telefony. W ogonku do zbyt małej ilości kontaktów tworzy się system wpuszczania do kolejki śpieszących się: 15 min ładowania za 1 piwo. Udaje nam się jednak podłączyć komórki, bo dosyć sporo ludzi wybywa na Gossip. Poza tym rozpoczynają się już pielgrzymki hot14 zmierzających na Kooksów.
Sama nie jestem szczególnie The Kooks zainteresowana. Albumy wydają mi się mdłe, wręcz nijakie, poza tym te tłumy piszczących fanek... Mimo to jakoś ląduję na tym koncercie. Przychodzimy nieco spóźnieni, potem jeszcze chwilkę szukamy Izy. Resztę koncertu siedzimy gdzieś z boku, gadając. Słyszę potem, że Luke porwał tłumy.
Na Moby'ego nie planuję iść. W zasadzie chcę wybrać się na Crystal Castles o 1. Cieszę się jednak, że zostałam pod mainem. Moby daje naprawdę niesamowity koncert. Początkowo zdaje mi się, że jego twórczości nie znam prawie wcale, potem jednak okazuje się, że kojarzę dosyć sporo. Jest naprawdę niesamowicie, czuję się prawie zahipnotyzowana (thankyouthankyouthankyou!). Razem z całym tłumem szaleję na Lift Me Up. Odzywają się obolałe mięśnie z dnia poprzedniego i odpuszczam sobie CC. Nie jestem pewna, czy dobrze robię.

4.07
Rano opieprzamy się, po południu przychodzi czas na ruszenie się. Jedziemy do Gdyni na Tall Ship Races. Nie czuję gorejącej potrzeby obejrzenia jachtów, planuję porobić bratu (bardziej statkowemu niż ja) zdjęcia żaglowców. Większość statków zdaje mi się dosyć podobna do siebie, dlatego zajmuję się obserwacją ludzi. Po pewnym czasie upał lekko nas dobija. Sama czuję się prawie jakbym miała zaraz zemdleć. Robimy krótką przerwę, po czym powoli wracamy. Wymieniam z mamą serię smsów o 'wasze wspólne zdjęcie'. Całe popołudnie próbuję grzecznie odmówić, w końcu wieczorem mama daje spokój. W drodze na przystanek niszczę mój balonik, ale nie czuję się tym szczególnie przygnębiona.
Z autobusu wysiadamy nieco wcześniej, pod pizzerią. Zjadamy pierwszy od dawna porządny posiłek, po czym postanawiamy wrócić. Nie jest się to jednak aż tak proste. Wszystkie autobusy, jadące prosto z dworca, okazują się być po brzegi wypełnione ludźmi i żaden nie zamierza zatrzymać się na przystanku w połowie trasy. Po mniej (machanie) lub bardziej (kładzenie się na drodze) desperackich próbach grupka festiwalowiczów, w tym również my, rozchodzi się. Na Babie Doły wracamy więc spacerkiem, pocieszając się, że przynajmniej spalimy pizzę, którą się nażarliśmy.
Ze względu na dosyć późny powrót omija nas Kamp!, na który planowałam się wybrać. Wychodzimy dopiero na Faith No More. Kiedy gramolę się z namiotu, zaczyna padać. Pierwszy i ostatni raz zakładam moje czerwone kaloszki. Pogoda uspokaja się po 15 minutach koncertu, nie opłaca mi się jednak wracać, żeby się przebrać.
Sam koncert ma power. Przed wyjazdem słuchałam dyskografii grupy, mimo to nie czuję się szczególnie zaznajomiona z piosenkami; w zasadzie znam tylko Easy. Opuszczamy świetnie bawiących się ludzi i udajemy się na White Lies. Ich debiut wydaje mi się zamulający, sam koncert jest natomiast całkiem przyzwoity. Pod moimi nogami leży grupa alternatywnej młodzieży, dwie osoby śpią.
Przed północą WL się kończy. Podekscytowana, lecę na Pendulum, na których koncert czekam chyba najbardziej (przed wyjazdem zmieniły mi się priorytety). Australijczycy są nie-sa-mo-wi-ci. Metallica połączona ze Slam, Tarantula i oczywiście Propane Nightmares - piosenka, o której usłyszeniu na żywo marzyłam od kiedy usłyszałam ją po raz pierwszy. Jestem niesamowicie obolała i mam na nogach kalosze, więc podskakiwanie wychodzi mi dosyć przeciętnie, ale i tak bawię się świetnie.

5.07
Wczesnym popołudniem zupełnie znienacka zasypiam. Budzę się za jakiś czas i dostaję ochrzan od rodziców, że nie odpisuję na smsy i w ogóle to co się tam dzieje i o której chodzę spać, że tak padam o dziwnej porze. Jakoś sobie z tym radzę. Rozochoceni posiłkiem z dnia poprzedniego znowu wybieramy się do pizzerii, tym razem znajdującej się trochę bliżej. Nie najadam się już aż tak bardzo jak ostatnio. Kupujemy też pizzę na wynos, która następnie służy jako prowiant.
Na festiwal wchodzimy dosyć wcześnie, chociaż jak codziennie bardzo grzebię się przy wychodzeniu. Szykują się 4 koncerty pod rząd na mainie. Pierwsza jest Lily Allen. Od jakiegoś czasu przysłuchuję się jej płytom. Moja sympatia niewiele jednak daje, bo jej występ jest bardzo przeciętny. Na tyle mnie nie zainteresował, że oddalamy się spod sceny. Niczym gladiatorzy idący na pewną śmierć decydujemy się iść po koszulki właśnie o TEJ porze, w dzień, kiedy jest NAJWIĘKSZA frekwencja. Przeciskając się do kasy, tracę rachubę czasu. W końcu wychodzę z boju zwycięsko.
Kolejni są Kings of Leon. Nie powiem, żebym czekała na nich szczególnie. O ile jakiś czas temu bardzo przyjemnie było posłuchać Only By the Night (wstyd przyznać, ale resztę dyskografii olałam), o tyle niektóre utwory z tej płyty wywołują już u mnie odruch wymiotny. Tuż przed samym koncertem gwałtownie spada mi nastrój. Jestem zła, obrażona i obolała. Po paru piosenkach poddaję się i w samym środku tłumu siadam na trawie i zamykam w sobie. Jest to na pewno ocena subiektywna, ale KoL mi się nie podobają. Wyglądają trochę jakby ktoś ich wystawił na scenie i kazał do jakiejś godziny zagrać to, co mają zagrać. Gdyby nie to, że ludzie szaleją na punkcie ich piosenek, tłum pewnie stałby nieruchomo. Sami mówią, że to ich najlepszy koncert, ja zastanawiam się, kto ochrzcił ich najlepszym koncertowym zespołem świata.
Przeciskamy się do przodu na Placebo. Jestem trochę sceptycznie nastawiona, bo to zespół, którym zachwycają się wszyscy, i boję trochę sytuacji z poprzedniego koncertu. Zostaję jednak pozytywnie zaskoczona. Brian z ekipą mają naprawdę świetny występ. Ciekawie aranżują piosenki, mają świetny kontakt z publicznością (Hello, children of Poland! We're Placebo from London. We come in peace!) i swoją muzyką wręcz porywają. Jestem bardzo zadowolona.
Dłuższą przerwę przed Prodigy zajmuje nam kupienie picia. Długość kolejek jest tragiczna. Mając w pamięci ostrzegawcze telebimy i widok ciasno zbitego tłumu pod sceną, postanawiamy przycupnąć nieco z boku i uniknąć stratowania. Już po chwili żałuję, że nie jestem wciśnięta gdzieś między publiczność. Gdzieś w połowie, może w 2/3 koncertu wpada nam do głowy, żeby napić się kawy. Nie okazuje się to jednak aż tak proste. W poszukiwaniu niewielkiej kolejki wędrujemy aż na sam koniec miasteczka festiwalowego. O 4 popijam moccę, obserwując jaśniejące już niebo. Niesamowite uczucie.
Postanawiamy już wrócić. Kiedy jest już prawie całkiem widno, zmierzamy przez cały teren festiwalu, odkopując sobie z drogi niezliczone kubki po piwie. Okazuje się, że Prodigy już się skończyło. Postanawiam nie kłaść się spać, bo zanim zasnę, minie sporo czasu, a wstać będzie mi bardzo trudno. Dopakowuję się, po czym leżę i wspominam.

My Personal Top
2.07 Arctic Monkeys
3.07 Moby
4.07 Pendulum
5.07 Placebo

Ogólnie jestem bardzo zadowolona. Open'er ma niesamowitą atmosferę, o której długo można by się rozpisywać (a tego nie chcę, bo jeśli ktoś to przeczytał, to jest już na pewno bardzo znudzony). Jestem prawie pewna, że przyjadę za rok. Już wysłałam moje propozycje na 2010; liczę, że się sprawdzą ^^
A jutro ciąg dalszy, 6-8.07.


♫ Pendulum - Propane Nightmares

In my dreams I'm jealous all the time

Już mi się zbiera na recenzję Open'era. Ale jako że planuję jeszcze wspomnieć o czym innym, nieco to podzielę.

Remont zaczął się od lepszej połowy domu :] Dlatego też wtaczając się do mieszkania w środę wieczorem, ujrzałam na ścianach swojego pokoju dokładnie taki odcień żółtego, jaki sobie wymarzyłam. Wbrew wcześniejszym obawom, tapeta pasuje. Jestem bardzo zadowolona z rezultatu. Co prawda porządkowanie wszystkiego zajęło mi cały dzień (a tylko w tym roku dwa razy sprzątałam; raz pozbyłam się 11 pełnych worków na śmieci rzeczy), ale w końcu jakoś się z tym uporałam. 'Dekoracja wnętrz jest sprawą drugorzędną', niestety, ale mam przynajmniej pomysł.
Chciałam natomiast zauważyć, że nie mam szczęścia do remontów. Wczoraj rano, kiedy zaczynałam zabierać się do sprzątania, płyn do ścierania kurzu zupełnie przypadkowo - naprawdę! - psiknął mi prosto na ścianę. W sam jej środek. Kiedy okazało się, że farba zmywalna jest mniej więcej tak zmywalna, jak ja znam się na matematyce, spanikowałam. Tata został zaskoczony trzecią z kolei zmianą miejsca położenia regału ('tak, jestem całkowicie pewna, że tak będzie najlepiej'). Na szczęście nic nie zauważył, tak jak się spodziewałam. Poza tym zachlapałam też ścianę nad akwarium, w jednym miejscu trochę za mocno przycisnęłam odkurzacz, a jeden z kartonów tak dziwnie zahaczył o tapetę. Ale jest dobrze.

- Pakują się już, więc chyba pojadą...
- No i jak zadzwoniłam, to dowiedziałam się, że zdałam DELFa.
- ... powiedziałam im, że nazwę hotelu podam dopiero jutro.
- Schudłaś strasznie, wiesz? A gdzie jest dokładniej ten hotel?

♫ Moby - Porcelain